Portfolio artystyczne

Pierrot Lunaire

Arnold Schönberg
KSIĘŻYCOWY PIERROT
Premiera 12 sierpnia 2013, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski


Występują:
Muza – Barbara Zamek-Gliszczyńska (sopran)
Poeta – Robert Buczyński (aktor)
Dandys – Rafał Kłoczko (dyrygent)
Kolombina – Anna Łukawska (klarnety)
Blada – Paulina Graś (flety)
Ćma – Mischa Kozłowski (fortepian)
Arlekin – Tomasz Citak (skrzypce/altówka)
Kassander – Filip Rzytka (wiolonczela)
Tekst Albert Giraud w przekładzie niemieckim Otto Ericha Hartlebena
Reżyseria Natalia Kozłowska
Kierownictwo muzyczne Rafał Kłoczko
Scenografia multimedialna Olga Warabida
Kostiumy Martyna Kander

Recenzja Lecha Kozińskiego z Ruchu Muzycznego nr 19, 15.09.2013:

Księżyc – biały wampir

„…który pożyczonym blaskiem wysysa ze świata wszystkie barwy”, napisał Erich Maria Remarque. Nie wiem nic o fascynacjach muzycznych niemieckiego pisarza, ale skojarzenia z utworem Schönberga nasuwają się same. Wiersze Alberta Girauda, przetłumaczone na niemiecki przez Otto Ericha Hartlebena, niespodziewanie stały się pretekstem do skomponowania w 1912 roku dzieła leżącego u podstaw XX-wiecznych rewolucji muzycznych. Sam Schönberg raczej umniejszał wagę Księżycowego Pierrota, każąc dostrzegać w nim przede wszystkim aspekt satyryczny, niemal kabaretowy. Ekspresjonizm wierszy w ich wersji niemieckiej znajduje tu określony ekwiwalent w formie muzycznej. Z zamówienia śpiewaczki Albertine Zehme wyłonił się nowy rodzaj wypowiedzi – „Sprechgesang”. „Śpiewomowa” jest techniką, o której Schönberg sądził, że nie powinna upodabniać się ani do śpiewu, ani do mowy zwykłej. „Zadanie wykonawcy polega na przetworzeniu jej na melodię mówioną uwzględniającą wysokość wskazanego dźwięku”.

Cytat z Schönberga zaczerpnąłem z programu do warszawskiej inscenizacji Pierrota, której podjęła się Natalia Kozłowska. Nazwisko reżyserki nie jest obce melomanom: przed trzema laty z uznaniem omawiałem jej przedstawienie dyplomowe – zrealizowany na scenie Collegium Nobilium spektakl Dydony i Eneasza. Księżycowy Pierrot jest jej piątą próbą samodzielnego zmierzenia się z dziełem muzycznym (dodajmy, że jako asystentka współpracowała z kilkoma reżyserami w TW-ON i w Operze Bałtyckiej), ale pierwszą, w której bierze na warsztat utwór mający, przynajmniej u nas, historię raczej koncertową niż sceniczną.

Przedsięwzięcie mogłoby nie dojść do skutku, gdyby nie środki pozyskane z MKiDN w ramach stypendium „Młoda Polska 2013”. „Do współpracy postanowiłam zaprosić innych młodych artystów – mówi Kozłowska w rozmowie dla „Gazety Wyborczej” – więc w pewnym sensie to stypendium otrzymało 12 osób. Z dyrygentem Rafałem Kłoczką i autorką projekcji Olgą Warabidą pracujemy razem już trzeci raz. Muzyków do zespołu wybierałam sama, liczył się nie tylko talent muzyczny, ale i gotowość do przełamania bariery, jaką jest dla instrumentalisty zagranie roli scenicznej”. A i owszem. Jeśli porównać choćby wersję przygotowaną muzycznie przez Bouleza, gdzie śpiewaczka Anja Silja wykonuje swój monodram bez reszty skupiając na sobie uwagę widza, w spektaklu Kozłowskiej wykonawczyni partii wokalnej jest jedną z kilku działających postaci, istotną, ale nie najważniejszą. „Śpiewaczka – mówi dalej Kozłowska – jest głosem w znaczeniu fonii, ale również wewnętrznym głosem bohatera. Wykonując cały cykl pieśni, pokazuje oblicza różnych kobiet. Pojawia się jako muza, natchnienie, czasem jest kochanką, innym razem matką, opiekunką, ale też i zmorą”. Bo właściwym bohaterem jest tytułowy Pierrot – artysta.

„Autorzy spektaklu chcą zastanowić się nad tym, czy jest coś, co łączy wszystkich twórców: kompozytora, poetę, muzyka czy malarza. Inspiracją jest dla nich krąg artystyczny z Wiednia 1912 roku, z którego wywodził się Schönberg, byli w nim także Gustaw Mahler, Alban Berg, Egon Schiele czy Oskar Kokoschka”. Spektakl ma więc oczywisty klucz interpretacyjny. Główna postać, Poeta kreowany przez Roberta Buczyńskiego, nie schodzi ze sceny ani na chwilę. Pozostają na niej też Muza (znana z Dydony i Eneasza Barbara Zamek-Gliszczyńska) i pozostałe postacie-fantomy – wywiedzione już to z komedii dell’arte, jak Kolombina (grająca na klarnetach Anna Łukawska), Arlekin (skrzypek i altowiolista Tomasz Citak) i Kassander (wiolonczelista Filip Rzytka), już to z dramatu ekspresjonistycznego: Dandys (dyrygent Rafał Kłoczko), Blada (flecistka Paulina Graś) i Ćma (pianista Mischa Kozłowski) – splatając się czasem w upiornym korowodzie. Twory wyobraźni, którym w kilku scenach wstępnych Poeta-demiurg nadaje życie, owładają rozgorączkowanym umysłem, stając się bytami niemal rzeczywistymi. Interesujące i charakterystyczne dla warsztatu Kozłowskiej jest podkreślanie nieoznaczoności, niedookreślenia postaci przez odwołania do stylu camp (było tak już w Dydonie). Ostateczny efekt jest nieco „słodkawy i estetyzujący”, jak w oryginalnym tekście Girauda, a zarazem, pod względem wizualnym, przypomina trochę niemodny dziś teatr Janusza Wiśniewskiego. Czyżby historia zataczała krąg?

Napięcia muzyczne, narastające z biegiem cyklu, wynikały z istoty muzyki Schönberga, nie zaś z niedoskonałości zespołu instrumentalistów. Były zatem twórcze, co jest równą zasługą ich samych i dyrygenta Rafała Kłoczki.

Ciężar podania tekstu – podstawowy problem wykonawczy – spadł na Barbarę Zamek-Gliszczyńską. Cieszyłem się na ponowne spotkanie z tą śpiewaczką i nie wyszedłem rozczarowany. Zamek-Gliszczyńska wystawiła się na ryzyko nieuchronnych porównań z Agatą Zubel i wyszła z opresji z honorem. Drobne uwagi: dobrze, że studiuje w Wiedniu, czyli mateczniku tej muzyki, niedobrze, że niemczyzna podawanego przez nią tekstu jest nazbyt staranna i wypracowana. I chyba częściej niż chciałby tego kompozytor, instynkt śpiewaczki każe jej wokalizować „śpiewomowę”.

Skoro natchnienie to tylko stan umysłu, a jego uosobienie też bywa raczej amorficzne, jak w takim razie rozumieć niemieckie przysłowie: „Kobieta, jak księżyc, świeci światłem pożyczonym”?

Fragmenty spektaklu nagrane podczas próby generalnej: